Geoblog.pl    pasazerka    Podróże    Karlskrona w jeden dzień    W poszukiwaniu ludzi w Karlskronie
Zwiń mapę
2014
31
sie

W poszukiwaniu ludzi w Karlskronie

 
Szwecja
Szwecja, Karlskrona
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 371 km
 
O 6 rano budzi nas „What a wonderful life” Armstronga z głośnika, którego nie można nijak wyciszyć, a następnie informacja w trzech językach (polski, angielski i szwedzki) o tym, iż na godzinę przed zejściem na ląd należy opuścić kabinę, do pół godziny przed można natomiast zostawić w niej swój bagaż. Rozespani bojkotujemy ten nakaz stwierdzając, że najwyżej wchodząca ekipa sprzątająca nas wygoni. Nic takiego jednak się nie dzieje, pewnie przez fakt, że jesteśmy na samym końcu korytarza i zanim obsługa dotrze do naszego zakątka minie sporo czasu. W końcu ruszamy się i kierujemy się na poranną kawę i herbatę w jednej z restauracji a widoki, czyli pierwsze wysepki i majaczące w oddali wybrzeże obserwujemy zza okna. Dobijamy do brzegu, ruszamy z tłumem ku wyjściu i lądujemy na równie małym co w Gdyni terminalu. Rozmieniamy w automacie korony, aby móc skorzystać ze skrytki bagażowej (mała 20 SEK, duża 40 SEK) i ruszamy na znajdujący się tuż przy wyjściu przystanek autobusowy, na który po chwili zajeżdża czysty i schludny autobus linii 6. Bilety do miasta kosztują 20 SEK od osoby, można również kupić bilet całodzienny pozwalający na korzystanie z komunikacji miejskiej bez ograniczeń za 50 SEK od osoby. Po około 20 minutach docieramy do centrum Karlskrony.

Jest zimno, pochmurnie i absolutnie nie widać po tej aurze, że to ostatni dzień sierpnia. Zjadamy śniadanie pod wiatą przystankową czekając aż reszta naszego towarzystwa z promu rozejdzie się po miasteczku i z mapką ruszamy przed siebie. Na pierwszy ogień idzie tunel, który łączy port z dworcem kolejowym, niestety nie ma możliwości przespacerowania się tą drogą – siatka skutecznie odgradza go od nas. O całym systemie podziemnych przejść pełnych rozgałęzień i magazynów świat dowiedział się dopiero po zakończeniu zimnej wojny. Ruszamy dalej i po minięciu fontanny z – a jakże – figurami ryb docieramy do Stortorget, czyli Głównego Rynku. Ponoć jest to największy rynek w Szwecji – ma aż 2 ha. Czy to prawda – nie wiem, ale rzeczywiście rozmiar robi wrażenie. I niestety tylko rozmiar, bo cała reszta przy tej pogodzie robi przygnębiające wrażenie. Ogromny obszar, nad którym górują pomnik Karola XI, Ratusz (Radhuset), obecnie mieści się w nim sąd, Kościół Fryderyka (Fredrikskyrkan), nazwa pochodzi od księcia Adolfa Fryderyka obecnego przy wyświęcaniu świątyni) oraz nietypowy jak na szwedzką architekturę Kościół Świętej Trójcy (Trefaldighetskyrkan), postawiony na potrzeby niemieckich robotników, którzy budowali port i miasto) znany także jako Kościół Niemiecki jest pusty. Nie ma na nim ludzi, poza jedną kawiarnią wszystko jest zamknięte, gdzieniegdzie tylko parkują samochody a drewniane budki, w których na co dzień zapewne sprzedawane są jakieś mniej lub bardziej miejscowe specjały, zioną pustką. Cykamy kilka fotek i ruszamy dalej w poszukiwaniu kolejnych atrakcji i ludzi.

Uliczką (która zapewne w inne dni i miesiące tętni życiem, ponieważ mieści się tam kilka kawiarni, restauracji i sklepów) docieramy do nabrzeża, z którego roztacza się naprawdę ładny widok, nawet w tak brzydką pogodę jak dziś. Przystań wodna pełna łódek i łódeczek, przystanek promu wodnego, widok ma kolejne wysepki archipelagu, wreszcie czuję, że jestem w mieście związanym z morzem. Po lewej mamy Muzeum Blekinge (oczywiście zamknięte, w sezonie czynne codziennie, wstęp bezpłatny), w którym ci, którzy nie przybyli tu w niedzielę mogą obejrzeć wystawy pokazujące czasy sprzed powstania Karlskrony oraz historię rozwoju miasta a przed sobą Targ Rybny (Fisktorget), gdzie lokalni rybacy sprzedawali swój połów mieszkańcom miasta. Obecnie jedynym śladem przypominającym o przeszłości tego miejsca jest stojący samotnie pomnik rybaczki prezentującej świeże ryby. Mijamy jakże typowy dla Szwecji czerwony piętrowy autobus, hotel Scandic (umiejscowiony w naprawdę malowniczym miejscu i bardzo ładnie wpasowujący się otoczenie i drewnianą kładką kierujemy się na skalistą wysepkę Stakholmen, która jest ostatnią niezabudowaną wyspą w mieście. Na skałach umiejscowiono ławki, z których można podziwiać panoramę miasta, ale to nie jedyne atrakcje tego miejsca – wyspa kryje też pozostałości po stanowiskach artyleryjskich. Stąd można zobaczyć również Brändaholm, dzielnicę bordowych domków z białymi wykończeniami w typowo skandynawskim stylu. Postój na kolejne kilkanaście zdjęć i kierujemy się w stronę chyba najczęściej pokazywanego na fotografiach miejsca w Karlskronie.

Björkholmen (Brzozowe wzgórze) to dawna dzielnica stoczniowców i marynarzy (słowem, biedoty) a obecnie najbardziej pożądany adres w rejonie Blekinge. Malutkie tradycyjne drewniane domki z przełomu XVIII i XIX wieku w wesołych kolorach z wiszącymi przy oknach lusterkami (aby gospodynie mogły dojrzeć zbliżającego się męża), bez firanek w oknach, za to ze stojącymi w nich modelami statków i włączanymi w nocy światełkami (echo starej tradycji nakazującej mieszkańcom zapalanie w oknach świateł, aby pomóc marynarzom dotrzeć bezpiecznie do portu). Podobno domki powstawały z drewna przeznaczonego na budowę okrętów a ich rozmiary wynikały z faktu, że mogły być budowane z kawałków drewna, które robotnik, wychodząc z pracy, mógł schować pod płaszczem. Domki przetrwały do dziś także dzięki temu, że budowane były z dębowych desek. Kiedyś – w co aż trudno uwierzyć – jedna rodzina zajmowała jeden domek, dziś do jednej rodziny należy kilka domów, ale uliczki wciąż zachowały swój niepowtarzalny urok i tylko parkujące samochody przypominają nam, że jesteśmy w XXI wieku.

Wzdłuż XIX-wiecznego muru stoczni kierujemy się z powrotem w stronę centrum Karlskrony starając się ignorować coraz bardziej pogarszającą się pogodę. Robi się coraz chłodniej i zaczyna coraz bardziej padać, ale nie poddajemy się. Zaczynamy (w końcu!) dostrzegać na ulicach ludzi, którzy na pewno nie są z naszego promu. Najwięcej osób zbiera się wokół niepozornego drewnianego budynku, który po bliższym przyjrzeniu okazuje się być kościołem. Brak ludzi na ulicach i wszystko zamknięte na cztery spusty zdaje się być cechą charakterystyczną niedzielnego dnia w Szwecji. Po drodze mijamy, tym razem od drugiej strony, tunel oraz znajdującą się w Parku Admiralicji Dzwonnicę Admiralicji z 1699 roku, która w świetniejszych czasach wskazywała pracownikom marynarki wojennej godzinę. Prócz parku i dzwonnicy mamy tu także Kościół Admiralicji (Amiralitetskyrkan), najstarszy budynek w Karlskronie i jednocześnie największy drewniany kościół w Szwecji. Budowany jako tymczasowa świątynia (na jego miejscu miał stanąć murowany budynek) stoi po dziś dzień i kojarzy się przede wszystkim z figurą Matsa Rosenboma. Według legendy Rosenbom zaraził się poważną chorobą przywleczoną przez szwedzkie wojska z Rosji – koniec końców przeżył, ale był tak słaby, że nie mógł wrócić do pracy. Po wielu staraniach burmistrz Karlskrony zezwolił mu na zbieranie pieniędzy w określone dni. Kiedy zapukał do drzwi kapitana jednej z cumujących w porcie jednostek, ten hojnie go obdarował. Rosenbom skłonił się nisko w podzięce a wtedy spadł mu kapelusz. Kapitan podniósł go i założył mu na głowę mówiąc „Ten, kto chce od dziś otrzymać od Rosenboma podziękowanie, musi mu sam zdjąć kapelusz”. Podobne słowa widnieją na tablicy, którą trzyma stojąca przy kościele figura proszącego o wspomożenie żebraka – ponoć wykonał ją XVIII-wieczny rzeźbiarz stoczniowy jako zadośćuczynienie za to, że przegnał sprzed swojego domu proszącego o datek Matsa.

W coraz bardziej zacinającym deszczu docieramy do Nabrzeża Królewskiego (Kungsbronn), z pięknym widokiem na wyspę Stummholmen, na której znajduje się Marinmuseum – największa atrakcja Karlskrony. Muzeum Morskie stoi na ponad 100-metrowym pomoście, przy którym cumują muzealne okręty i statki, wewnątrz znajdują się sale z licznymi makietami i ekspozycjami związanymi z morzem i marynarką. Nie lada gratką jest także podwodny tunel – z jego okien można obejrzeć leżący na dnie Morza Bałtyckiego wrak okrętu z XVIII wieku. Osobiście nie byliśmy w muzeum, gdyż to nie do końca nasza tematyka, ale dla zainteresowanych w sezonie (czerwiec – sierpień) muzeum jest czynne codziennie w godzinach 10:00 – 18:00, we wrześniu 10:00 – 16:00, w pozostałe miesiące natomiast od wtorku do niedzieli w godzinach 10:00 – 16:00. Wstęp kosztuje 130 SEK (95 SEK dla studentów i grup zorganizowanych), dla dzieci i młodzieży do 18 roku życia jest bezpłatny.

Samo nabrzeże swoją nazwę zyskało dzięki temu, iż to właśnie tutaj przybijał do brzegu król szwedzki witany przez mieszkańców miasta. Od XVII wieku minęło sporo czasu, ale w Szwecji mamy nadal monarchię i do tej pory królowi zdarza się właśnie w ten sposób docierać do Karlskrony kiedy przebywa w trakcie wakacji w swojej posiadłości na wyspie Olandii. Wówczas nabrzeże jest wyściełane czerwonym atłasem a biało-różowy budynek staje się jego siedzibą. Tym razem jednak atłasu nie ma, może następnym razem się uda? Obok okazjonalnej siedziby króla znajduje się Bastion Aurora, który jest ostatnim istniejącym fragmentem murów dzielących miasto i broniących dostępu do portu wojennego. Po dziś dzień stanowi siedzibę marynarki szwedzkiej – mieliśmy to szczęście, że akurat cumowała tam pokaźnych rozmiarów łódź podwodna. Przy Bastionie znajduje się także pomnik Eryka Dahlberga, królewskiego fortyfikatora i autora nie tylko planu Karlskrony, ale także polskich miast – Warszawy, Krakowa i Torunia. Szerokie ulice i największy rynek w północnej Europie to właśnie jego zasługa.

Pogoda z minuty na minutę robi się coraz gorsza a my przemarznięci i przemoczeni dlatego decydujemy się na powrót do centrum miasteczka i zadekowanie się w jakimś otwartym lokalu. O dziwo, przed południem zamknięty jest nawet McDonald’s. Kiedy tylko restauracja otwiera swoje podwoje do środka, prócz nas, wpada całkiem spora grupa z naszego promu – podobnie jak my przemarznięta i przemoczona. Siedzimy, grzejemy się, schniemy, korzystamy z wi-fi i powoli dochodzimy do siebie. W końcu ruszamy dalej, bo ileż można siedzieć w Macu nad jedną kawą i kanapką? Zwłaszcza, że przestało trochę padać. Nadal jest zimno, ale nieco rozgrzani staramy się na to nie zwracać uwagi i ruszamy przez park Hogland w stronę dworca kolejowego, z którego kierujemy się na wyspę Langö. Po drodze zaopatrujemy się w Lidlu w najtańsze szwedzkie piwo (albo raczej produkt piwopodobny) i spacerując między typowymi szwedzkimi domkami raczymy się nim, wciąż w totalnym odosobnieniu. Stamtąd kierujemy się powoli w stronę punktu widokowego Bryggareberget (Wzgórze Browarników), z którego roztacza się piękna panorama Karlskrony. Niestety, deszcz znów zaczyna coraz bardziej zacinać i ponownie robi się nieprzyjemnie toteż odpuszczamy sobie ten punkt programu. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na chwilę na dworcu kolejowym, aby nieco się ogrzać. Jedyną możliwą destynacją jest tylko Kopenhaga, na którą się jednak nie kusimy i kierujemy się z powrotem w kierunku centrum.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
pasazerka
Agata
zwiedziła 1% świata (2 państwa)
Zasoby: 3 wpisy3 1 komentarz1 21 zdjęć21 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
30.08.2014 - 01.09.2014